Skala manipulacji jakiej dopuszczają się „dziennikarze” sięga zenitu, czy też raczej dna. I o ile gdybym mówił o pracownikach (bo na tytuł dziennikarza nie zasługują) mediów państwowych w Polsce to nikt nie byłby zaskoczony, ale to proces postępujący. Dziś przytoczę dwa artykuły z popularnych (nie państwowych) stron motoryzacyjnych i zwrócę uwagę na pewne detale, które stawiają pod znakiem zapytania intencje autorów. Tematem będą auta elektryczne w teście długodystansowym.
[otw_is sidebar=otw-sidebar-1]
Nie mam wątpliwości, że autem spalinowym pokonalibyśmy tę trasę dłużej.
Powyższy cytat pochodzi z artykułu autorstwa pana Bartłomieja Derskiego pod tytułem „Elektrykiem z Warszawy nad Balaton w 9 godzin” opublikowanym w serwisie wysokienapiecie.pl. Sam serwis jest pewnie znany wielu osobom w Polsce, zwłaszcza śledzącym tematykę surowców energetycznych czy rynku prądu. Wracając do artykułu, autor opisuje swój wyjazd elektrycznym Porsche Taycan na trasę 870 kilometrów w jedną stronę.
Zaczyna się od informacji, że polska infrastruktura do ładowania aut elektrycznych mocno odbiega standardami od zachodnich. W dodatku dość szybko w artykule pojawiają się zupełnie zbędne uwagi dotyczące czasu…. ściągania dziecka autora ze ślizgawki. To jest tak subiektywne i bez znaczenia w teście auta, że aż żenujące. Ale w zamierzeniu autora ma głębszy sens i ma uzasadnić wnioski, między innymi ten z tytułu tego akapitu. Ale wcześniej…
Był upał, a my posługiwaliśmy się nawigacją Google, zamiast wbudowaną nawigacją pokładową Porsche. Auto nie wiedziało więc, ze planujemy ultraszybkie ładowanie i nie schłodziło w drodze baterii. Zamiast 15 minut, ładowanie (do 76%) zajęło nam 25 minut.
źródło: Wysokie Napięcie
W swoim życiu miałem przyjemność jeździć kilkoma autami z wbudowaną nawigacją… Nigdy z takowej nie korzystałem. A tu proszę, w elektryku trzeba używać, bo inaczej ładowanie na ultra-szybkiej ładowarce będzie równie szybkie jak na standardowej. Co ciekawe, nadal mamy małą popularność aut elektrycznych na tej trasie (Polska, Czechy, Węgry). W końcu autor nie trafiał na kolejki czekających na ładowanie. Sam osobiście przy podróży zwykłym autem spalinowym w 2017 roku w sezonie na Słowenii widziałem kilka aut oczekujących na wolne stanowisko do ładowania.
Dłużej będziemy jechać autem elektrycznym czy spalinowym?
Przejdźmy jednak do meritum wywodów autora, oczywiście cytując fragmenty. Całym akapitem, żeby nie było, że wyrywam zdania z kontekstu.
Trasa wygląda w przybliżeniu tak, jakbyśmy pokonywali ją autem spalinowym, ale – jak pisałem na początku – ostatecznie to, że podróżowaliśmy autem elektrycznym miało znaczenie. Zależało mi na przetestowaniu możliwości auta elektrycznego, więc zrobiliśmy mniej postojów i zatrzymywaliśmy się na krócej, niż zrobilibyśmy to w podróży autem spalinowym. Zrezygnowałem z popijanie w drodze kawy, bo musielibyśmy stanąć wcześniej niż po 3 godzinach jazdy. Rodzina niemal się na mnie obraziła, za to, że robimy tak krótkie przerwy i tak rzadko.
Nie mam wątpliwości, że autem spalinowym pokonalibyśmy tę trasę dłużej. Powód jest prosty, po powrocie usłyszałem od rodziny, że następnym razem chcą abyśmy robili sobie częstsze i dłuższe przerwy. Możliwości auta elektrycznego przestały być już jakimkolwiek ograniczeniem w takich rodzinnych wypadach.
źródło: Wysokie Napięcie
Jak widać autor uznał, że potrzeby jego rodziny są na niekorzyść auta spalinowego i przy aucie elektrycznym przestał mieć znaczenie. Sądzę, że kolejna podróż elektrykiem też będzie dłuższa niż ta. Bo rodzina chce więcej przerw.
Panie Bartłomieju! Manipulacja, którą Pan wciska w swoim tekście jest po prostu niebotyczna. Widzi pan ludzi w kolejkach do kas na stacji paliw (przypomnę, że stoją tam też osoby płacące za paliwo, niekoniecznie mające dzieci), ludzi na placach zabaw etc co nie znaczy, że nie będzie ich tam jak pojadą elektrykiem. Są też rodziny, które na stacji zatrzymują się jak najrzadziej i które nie idą w na plac zabaw na MOP-ie. A niekiedy te osoby na placu zabaw po prostu mają dla siebie przerwę w podróży, a plac zabaw ma tylko „zająć” dziecko w tym czasie. Ile rodzin, tyle sytuacji. Wątek rodzinny, który rzekomo działa na korzyść aut elektrycznych, najzwyczajniej w świecie obraża ludzi inteligentnych. Nie wiem czy takie były przykazania od redakcji czy Pańskie osobiste pomysły, ale odradzam tego rodzaju wtrącenia pozbawione znaczenia w teście samochodu. No chyba że latorośl zużywa systemem multimedialnym np 10% baterii auta w 2-3 godzinnej podróży. Wtedy będzie to miało znaczenie, ale szkoda że zabrakło tu informacji czy podróż była z klimatyzacją i radiem. Czas spędzony na ślizgawce w teście auta sensu nie ma…
Trasę, która zdaniem nawigacji miała zająć mi 10 godzin i 50 minut, pokonałem w sumie w 15 godzin, czyli o ponad cztery godziny dłużej. I to jest… naprawdę dobry wynik!
Drugi artykuł, który przytoczę, to tekst Pana Krzysztofa Grabka z Auto Świat pod tytułem „Wróciłem „elektrykiem” w jeden dzień z zagranicznych wakacji. To jednak się da?„. Autor w nim opisuje podróż z Danii Polski Skodą Enyaq 80 iV. To auto bardziej dostępne dla ludzi niż Porsche z wcześniejszego artykułu. Widać to po maksymalnej mocy ładowania: 125 kW czyli ponad dwa razy mniej niż Taycan.
Zaskakujące jest, że ponad 200-konne auto ma maksymalną prędkość na poziomie 164 km/h. Na niemieckich autostradach w dozwolonych miejscach „latało się” i ponad 200 km/h autami o znacznie mniejszych mocach. Dalej autor opisuje jak to musiał szukać innej stacji ładowania, bo podjechał i wszystkie cztery punkty były zajęte. Cóż, to bliższe rzeczywistości niż szczęście, że na każdym punkcie ładowania to na nas będą czekać ładowarki… Kolejna przykra niespodzianka to błąd ładowania w Polsce, przez co autor był nieświadomy, że auto się nie ładuje. Restart pokazał, że powinien na ładowaniu spędzić kolejne 45 minut.
Cóż, końcówka artykułu to właśnie fragment przytoczony przeze mnie w tytule. I znów pozwolę sobie na cytat całości:
Trasę, która zdaniem nawigacji miała zająć mi 10 godzin i 50 minut, pokonałem w sumie w 15 godzin, czyli o ponad cztery godziny dłużej. I to jest… naprawdę dobry wynik! Dlaczego? Już tłumaczę. Dodatkowy czas spędzony w podróży to nie tylko wina ładowania, ale też rzecz naturalna, wynikająca z konieczności robienia sobie odpoczynków.
Podróżując „elektrykiem” o realnym zasięgu 300-330 km na autostradzie (a tyle właśnie przejeżdżał „ciśnięty” Enyaq 80 iV), samochód trzeba ładować mniej więcej wtedy, kiedy wypadałoby już sobie zrobić przerwę za kierownicą. Ale tak – będzie ona trwała dłużej, niż ta klasyczna „na papierosa i kawkę”, bo nawet szybkie ładowanie, które pozwoli nam jechać dalej, zajmuje od 20 do 50 minut.
W prognozowanym czasie przejazdu Google nie uwzględnił 45-minutowego objazdu wypadku na niemieckiej autostradzie. Odejmując go od nadprogramowych czterech godzin i 10 minut, zostają dodatkowe trzy godziny i 25 minut. No i obiad, czyli kolejne 45 minut do wycięcia z podsumowania. Mamy więc dwie godziny i 40 minut, z których należałoby odjąć przynajmniej trzy standardowe, 15-minutowe przerwy.
Wynik końcowy? Niespełna dwie godziny dłużej niż „normalnym” samochodem na ponad 1000-kilometrowej trasie. Chyba nie tak źle!
źródło: Auto Świat
Panie Krzysztofie! Jako osoba pokonująca każdego miesiąca co najmniej tysiąc kilometrów trasy w celach całkowicie prywatnych (a w lipcu było to ponad 2,2 tysiąca i to tylko po Polsce) stwierdzam, że wydłużenie czasu podróży z 11 do 13 godzin sprawia, że auto elektryczne wymusza na mnie stratę CAŁEGO DNIA w ciągu jednego roku. Dokładnie 24 godziny w 12 miesięcy przy założeniu strat rzędu 2 godzin na każde 1000 kilometrów podróży. Abstrahuję już od sytuacji, gdy muszę czekać na/szukać wolnego punktu ładowania. Myślę, że jako dziennikarz wie Pan jak dużą ilością czasu są dwie godzin. To czas, który można poświęcić na coś innego niż czekanie aż naładuje się nam samochód…
Dorzućmy jeszcze do tego zaznaczony na czerwono fragment cytatu o obiedzie. Jadąc autem spalinowym nie będzie Pan jadł obiadu? W dodatku czy podczas tego obiadu ładowało się Panu auto? Bo jeśli tak, to jest to już szczyt manipulacji…
Podsumowując
Media dawno przestały być obiektywne. Na pewną formę obiektywności mogą się silić jeszcze niezależni twórcy, ale to też nie jest pewnikiem. Jednak coraz więcej artykułów ma wesprzeć postawioną na dzień dobry tezę, minusy zamieniając w najlepszym razie w kwestie neutralne. Niekiedy będziemy mieli jawną manipulację autora kwestiami, które rzekomo nie występują przy aucie elektrycznym, a są przy spalinowym. Dlatego też, należy niestety bardzo uważnie czytać wszelkie treści i zwracać uwagę na używane określenia.
Z tych dwóch testów oczywiście da się wyciągnąć obiektywne wnioski. W obu znajdziemy informacje o słabej infrastrukturze w Polsce. Z obu jest też niepowiedziana wprost informacja, że nad Wisłą podróż elektrykiem trzeba planować już w momencie wyjazdu. W końcu „paliwa” nie uzupełnimy tak łatwo jak w spalinowym. Drugi test jest też znacznie obiektywniejszy niż pierwszy, wg mnie mocno zmanipulowany przez autora pod tezę, że elektryki są lepsze.