Przewrotny tytuł, ale jakże prawdziwy. Dotyczy zwłaszcza nas inwestorów. I to częściej niż myślimy! Co więc jest Twoją winą? A także moją? I każdego innego inwestora?
[otw_is sidebar=otw-sidebar-1]
Makrologia
Poniższy artykuł możesz także obejrzeć w programie Makrologia, który realizuję dla Comparic24.tv we wtorki i czwartki o 13:10
Straty
Rzecz nieodłączna w procesie inwestowania. Jak poczytacie książki czy dowolne publikacje na temat inwestowania dowiecie się, że straty są nieodłączną częścią tego biznesu. I że musimy je zaakceptować. Tylko, że tłumaczenie tych strat jest już w każdym z miejsc jest inne: a to rynek, a to fazy księżyca, a to anomalia, a to wielki kapitał…
A prawda jest taka, że w 99% sytuacji winny jest inwestor.
Strategia a straty
Jeśli nasza strategia działa to dlaczego tracimy? Testy na danych historycznych lub też na rachunku demonstracyjnym wyszły świetnie, ale na rachunku realnym już jest dużo gorzej? Spotkałem się z osobami, które coś takiego potrafiły powiedzieć i wykazać się niewiedzą dlaczego tak się dzieje.
A odpowiedź jest prosta: zapewne nie trzymasz się wszystkich zasad tej strategii tudzież nie zauważyłeś/-aś jakiejś zmiany na rynku.
Czy każdy aspekt na rynku jest Twoją winą?
Bo skąd masz wiedzieć, że Trump wystrzeli rakiety Tomahawk na Syrię 7 kwietnia 2017 roku co ruszy cenami złota? Ale odpowiedz sobie na pytanie: czy tylko Trump to wiedział? Czy to wyglądało w ten sposób:
7 kwietnia 2017, Gabinet Owalny, Waszyngton, USA
Trump dzwoni do swojej sekretarki:– Cindy, trzy sprawy. Pierwsza: zamów mi dużą pizzę Pepperoni. Druga: poinformuj Secret Service że jutro gram w krykieta z Billem Gatesem w Los Angeles. A trzecia: zadzwoń do Pentagonu, że za pół godziny mają wysłać 59 rakiet Tomahawk na Syrię.
No raczej nie. Więc ktoś o tym ataku wiedział. I tak jest z każdą informacją. O tym, że Kim przeprowadzi testy nuklearne, że OPEC postanowi przedłużyć porozumienie ograniczające wydobycie ropy. O tym, że dana spółka ma słabszy kwartał też ktoś wie. Czy wiedzą o tym „grubasy” na rynku? Fundusze zarządzające miliardami dolarów lub też najbogatsza jedna setna ludzi na naszej planecie? Niektórzy pewnie tak. Czy wszyscy? Szczerze wątpię. Co oznacza, że nie możemy tego brać pod uwagę jako czynnik na który mamy jakiś wpływ! Więc ten aspekt w zasadzie możemy pominąć – nie ma inwestora, który ma wiedzę o wszystkim, nawet będąc w wąskiej specjalizacji nie będziemy wiedzieć wszystkiego. Taka karma. Więc albo uznajemy, że to nasza wina, że nie pracujemy w Pentagonie (by wiedzieć o ataku rakietami na Syrię) albo po prostu nie zrzucamy na to winy. Takie sytuacje są jedynym przypadkiem gdzie grono osób wiedzących o danej zmiennej jest tak wąskie, że nie mamy na to wpływu.
Ale nie zawsze różne wydarzenia są od nas niezależne
Dobrym przykładem są wybory. Nie wiemy kto je wygra (chyba, że ktoś wierzy w teorie spiskowe, że wybory są i tak ustawione wtedy też ktoś zna ich wynik), ale jeśli wiemy, że te wybory są to w tym momencie wchodzenie na rynek zależny od tych wyborów jest naszą decyzją. Czyli jeśli efekt będzie niezadowalający to i wina będzie nasza. A jeśli nie wiedzieliśmy o tych wyborach? Cóż, to nie jest tajemnica tylko fakt powszechnie znany milionom ludzi. Więc brak tej wiedzy to nasze zaniedbanie.
Ale doradca powiedział…
Szczerze? Wątpię by ktokolwiek z Was (ze mną włącznie) kiedykolwiek na swojej drodze inwestycyjnej spotkał licencjonowanego doradcę inwestycyjnego. Tak, w Polsce prawo zobowiązuje do posiadania papierów, a same egzaminy (trzy) potrafią trwać do 6 miesięcy! Przygotowanie co najmniej drugie tyle (a nierzadko ponad rok). I potem mamy doradcę. Osoba, która do nas dzwoni z domu maklerskiego to w najlepszym przypadku „opiekun klienta” czyli taki pracownik sprzedażowo-jakościowy. Więc bierzmy pod uwagę, że słuchanie takich doradców to (a jakże!) nasz wybór i nasza odpowiedzialność za skutki tej decyzji!
I tak, wiem że w Polsce są firmy co dzwonią i podają się za doradców. Sam parę razy z takimi rozmawiałem. Wtedy rozmowa się kończyła po doprecyzowaniu, że osoba po drugiej stronie się podaje za doradcę inwestycyjnego, następnie po zapisaniu nazwiska tego „doradcy” i ostatnie pytanie: numer licencji doradcy. A jeśli się trafił ambitny sprzedawca co twierdził, że nie musi mieć takiej licencji bo np pracuje dla cypryjskiego lub australijskiego brokera to go poinformowałem że w tej kwestii prawo jest jasne: muszą się stosować do polskich regulacji by oferować usługi finansowe dla polskich rezydentów. Tak samo broker oferujący klientom detalicznym lewar 1:500 łamie przepisy…
A jeśli jednak dostaniemy nazwisko i numer licencji to nie wierzmy ślepo, że to faktycznie z tą osobą rozmawiamy tylko sprawdźmy czy taki doradca faktycznie pracuje „na słuchawce” i tego brokera. W czasach Facebooka, LinkedIna i stron firmowych nie powinno to stanowić problemu.
No i na koniec pamiętajmy, że nadal ostateczną decyzję o inwestycji podejmujemy sami.
Dlaczego to takie ważne, by uznać, że straty są naszą winą?
Często staramy się szukać wymówek. Zrzucić winę z siebie by poczuć się lepiej. To wręcz normalny odruch naszej psychiki.
Jednak w ten sposób sami siebie oszukujemy. Podobnie jak z „grą” na giełdzie. Szukamy rozwiązań łatwiejszych dla naszego umysłu. Ryzyko jest wpisane w każdą decyzję, niezależnie jak bezpieczna by się ona wydawała. I to samo dotyczy inwestowania. Musimy brać odpowiedzialność za swoje decyzje na siebie.
A jeśli nie zaakceptuje swojej winy?
To będziesz jej szukać wszędzie wokół. Winna będzie teściowa, bo tydzień wcześniej zwróciła uwagę, że się spóźniłeś. Winne będzie dziecko bo się za głośno bawiło, sąsiad który z użyciem wiertarki powiesił jeden obrazek tudzież bardziej mityczne 'grubasy na rynku” czy jakieś inne „jednorożce na Wall Street”.
Konsekwencją będzie oczyszczenie siebie z winy, a w skrajnych przypadkach żądanie by państwo się zajęło „tymi oszustami”. Zauważcie, że dopóki kurs franka był niski to nikt nie krzyczał, że umowy kredytowe są nieważne. A teraz się twierdzi, że są one nieważne, że państwo powinno ukarać banki za ich stosowanie, mimo że były odpowiedzią na żądanie ludzi by mieć wyższą zdolność kredytową. W złotówkach było wtedy o nią trudniej, tani frank szwajcarski to umożliwiał. Sytuacja się zmieniła i nagle winni są wszyscy prócz kredytobiorców, którzy brali wyższe kwoty kredytu niż mogliby wziąć w PLN. A niezaleźnie co mówił bank (sprzedawca w banku) to zgodę i podpis musiał dać klient. I nie jest tak, że się nie dało. Bo wystarczyło chcieć, mi jeden bank powiedział, że tylko we frankach mogę mieć u nich kredyt. Poszedłem do innego banku i proszę, mam w PLN. Więc wiem, że się dało.
A jeśli państwo wejdzie do gry? Ograniczy swobody obywatelskie. W pewnych sytuacjach kredyt we frankach był i nadal jest ok. Ale prawo zabrania takowego udzielać. Podobnie jak ze swobodą rynkową. Najpierw KNF, teraz europejska ESMA chcą ograniczać rynek forex. Bo w ich ocenie ludzie podejmują złe decyzje i przez nie tracą. Tak, tracą na skutek własnych, błędnych decyzji a nie na skutek działania takiego czy innego rynku.
Więc nim obwinisz sąsiada, żonę, teściową, dom maklerski, państwo czy też fazy księżyca – sprawdź proszę czy aby na pewno jesteś bez winy!