W ramach cyklu Internet Przyjmie Wszystko czas na kolejny mit. Tym razem mocno branżowy, żeby nie powiedzieć wręcz że środowiskowy mit, że trader zarabia tylko na rynku. Co ciekawe, w anglojęzycznych socialmediach na tego typu określenia się nie trafia. To sugeruje że jest to określenie dotyczące polskiego środowiska traderskiego.
[otw_is sidebar=otw-sidebar-1]
Geneza
Samo określenie pojawiło się na jednej z największych grup zrzeszających traderów. Aczkolwiek nie tylko – jest tam też spora grupa „widzów” PST, którzy z tradingiem nie mają nic wspólnego. A przynajmniej na tej grupie się z tym określeniem spotkałem. To i kilka innych określeń już w zasadzie na stałe weszło do „kanonu”. Choć w zasadzie ten „kanon” to „jęczenie” polskiej sceny traderskiej. Abstrahując od samej grupy, gdzie średnio co 10-ty post coś wnosi sensownego, skupmy się na samym twierdzeniu. Trader zarabia tylko na rynku. Zgodnie z filozofią oznacza to, że jak się jest traderem to zarabianie na czymkolwiek innym jest be i oznacza, że nie jest się traderem.
Czy aby na pewno tylko na rynku?
Najsłynniejszy spekulant…
Tu należałoby spojrzeć na najsłynniejsze nazwiska na polskiej scenie traderskiej – włącznie z głównym propagatorem hasła, że trader zarabia tylko na rynku. Myślę, że bardzo dobrze wiecie o kim mowa, jednak litościwie pominę dane osobowe 😉
Jednak kiedy przyjrzeć się działalności tej najgłośniejszej na polskiej scenie traderskiej osoby, dowiemy się bardzo wielu ciekawych rzeczy… Pomijając już sieć biznesów nie związanych z rynkiem (np opisany w Forbes start-up z bazą „złych adresów”), to mamy kilka biznesów de facto zarabiających na uczestnikach rynkowych. Wymienić należałoby spółkę na E…, która była „operatorem” Trading Roomu z nazwą tożsamą z grupą na Facebook’u – sama spółka później nazwę zmieniła. Ta spółka, poprzez zasady Trading Room’u, wymuszała podpisanie umowy z konkretnym brokerem (źródło). Nie wiem czy ktokolwiek uwierzy, że było to za darmo…
Druga rzecz u tej osoby to spółka kryptowalutowa. Firma która przy okazji była animatorem (czyli często drugą stroną!) rynku na jednej z największych polskich giełd kryptowalutowych. Jeśli wierzyć jednemu z pracowników to wywołał on przypadkowo któregoś dnia „flashcrash” na tej giełdzie – ale mam pewne wątpliwości co do prawdomówności tej osoby. Ale skoro ktoś jest animatorem rynku to przecież bierze za to pieniądze. I to nie są zyski z zawieranych transakcji tylko prowizje…
Jak dla mnie to czysta hipokryzja – temat który w tej branży się pojawia dość często. Zresztą jeden wpis o tym też niedawno się pojawił.
A pozostali traderzy?
Ale nie skupiajmy się na jednej osobie. Znając trochę ludzi na tym rynku i rozmawiając w kuluarach wiem, że dla większości znanych jak i dobrych traderów, sam rynek nie jest jedynym źródłem przychodów. Z oczywistych względów pominę tutaj nazwiska, ale warto wspomnieć, że wielu z nich ma zarówno nieruchomości na wynajem jak i tradycyjne biznesy z rynkiem niezwiązane. Są też oczywiście biznesy z rynkiem związane, a ich lista jest całkiem spora. Wymienić mogę m.in. spółki medialne, game development (mocno popularny ostatnio segment), próby tokenizacji własnej osoby (o żadnym sukcesie polskiego projektu tokena personalnego nie słyszałem) czy wchodzenie w spółki giełdowe jako znaczący udziałowiec lub pożyczkodawca z zabezpieczeniem na aktywach firmy.
Oddzielny akapit wg zwolenników „trader zarabia tylko na rynku” to analitycy. Ale czy nie jest tak, że każdy działający na rynku działa w oparciu o analizę instrumentu? Nie skupiajmy się na źródle analizy, czy są to fale Elliota czy może fazy księżyca. Decyzja podjęta na podstawie jakiegoś czynnika (niektórzy kupują spółki giełdowe gdy jest na nie nagonka w mediach) to analiza. W końcu wynika to z tego, że wiemy X, które sądzimy że przełoży się na zmianę wyceny instrumentu Y. I podejmujemy decyzję inwestycyjną. Co w tym złego, że publikujemy gdzieś te analizy? Czasem gratis, czasem za wynagrodzenie? U mnie proces analityczny nie sprawia, że zawsze znajdę się na rynku. Jak kiedyś sprawdzałem to przez okres sześciu miesięcy transakcje były wynikiem ~30% moich analiz. Czyli blisko zasady Pareta.
Szkolenia…
No i ostatni akapit w tym rozpisaniu: szkolenia… Zacząć należy od tego, że to często ludzie sami chcą, żeby osoba X czy Y pokazała swoje metody. Sam przeprowadziłem w swoim życiu kilkanaście webinarów i pojawiłem się na kilku wystąpieniach na żywo. Wiecie ile to pracy? Moje ostatnie wystąpienie na żywo w październiku 2020 podczas NVT Łódź 2020 wymagało ponad 24 roboczogodziny przygotowań materiałów!! Kto z Was chciałbym poświęcać tyle czasu wolnego by przekazać innym wiedzę za darmo? A mówię o ~90 minutowym wystąpieniu. Pomyślcie nad całym materiałem na 6-10-20 godzin szkolenia. To czas przygotowań liczony już wręcz w tygodniach! Oczekiwanie, że każdy będzie to robił za darmo (zwłaszcza przez cały czas) jest wg mnie chore. Z czego żeby było jasne – jestem przeciwnikiem szkoleń, które obiecują zarabianie milionów po weekendzie nauki z kapitału rzędu 10 tysięcy złotych. Bo to zwykłe naciąganie.
Czy trader powinien zarabiać tylko na rynku?
Osobiście uważam, że nie. Niezależnie czy mówimy o jakiejkolwiek działalności innej niż kup/sprzedaj na papierach wartościowych czy doprecyzujemy zarabianie na tematach okołorynkowych. Dopóki nasza działalność jest uczciwa to nikomu nic do tego. Zresztą samo stwierdzenie „trader zarabia tylko na rynku” można by porównać do tego, że jak jesteś kierowcą to gdy gdziekolwiek idziesz pieszo to kierowcą przestajesz być. Bzdura, c’nie?
Druga rzecz to kwestia celów. Dla niektórych trading jest oderwaniem się od codziennej pracy. I ktoś wykonujący jakiś zawód „mechanicznie” czy też bez przyjemności może stwierdzić, że nie jest np magazynierem tylko traderem, bo tradingiem zajmuje się po godzinach i na tym też zaraba. Mimo, że robi to przez 3 godziny dziennie, a nie 8.
Cele tradingowe każdy ma swoje – i to nie oznacza, że cele innej osoby są złe. Dla mnie osobiście trading to droga do pozyskiwania kapitału na inne wydatki. Nie chcę do 60-tki siedzieć przed wykresami. Chcę pozyskać dość środków, żeby kasa spływała do mnie niezależnie od tego czy pracuję codziennie czy nie. Da się to osiągnąć na kilka sposobów. Ponieważ nie przepadam za pracą z ludźmi to też nikogo nie zatrudniam i nie chciałbym mieć firmy zatrudniającej ludzi. Dlatego celuję w rzeczy wymagające obsługi parę razy w ciągu roku po 2-3 godziny: nieruchomości, spółki dywidendowe, długoterminowe inwestycje surowcowe. Środki na to pozyskuję właśnie z tradingu, by rozwijać swoje portfolio. Nie są to małe kwoty, co zresztą udowodniłem we wpisie „milion to za mało” – który nadal jest aktualny.
Co dalej?
Wpis jest dość ogólny, jednak chciałbym zapytać Was, co sądzicie o tym temacie? I jeśli uważacie, że trader zarabia tylko na rynku, to czy możecie uzasadnić dlaczego tak sądzicie? I czemu przyjmujecie zasadę promowaną przez osobę, która najwyraźniej sama się uważa za zwolnioną z tej zasady? Dajcie znać w komentarzach – one są dla Was!
Właściwie wszystko w temacie. To tak jakby powiedzieć że piłkarz zarabia tylko na boisku a aktor tylko gra w serialach 🙂
Dobrze napisałeś o przygotowaniu materiałów na szkolenia. Jeśli robi się to uczciwie, przygotowując też slajdy, to jest kilkadziesiąt godzin pracy. Tylko ludziom, którzy gadają na wykładach o niczym, wydaje się, że to lekka praca.
Myślę, że zasada „trader zarabia na rynku” była odpowiedzią na patologie, jakie panowały na rynku szkoleniowym. Teraz już mniej więcej wiadomo, kto szkoli dobrze i uczciwie, np. Marcin Tuszkiewicz czy Grzegorz Moskwa. O nich nikt nie powie, że to naciągacze.
W tej chwili bardzo wiele osób rozciąga to stwierdzenie zarówno na wspomnianego np Grzegorza Moskwę czy na inne dziedziny. Niestety, patologia się pojawia po każdej stronie :/
Trafiłem na ten wpis przypadkowo – szukam informacji o Grzegorzu Moskwie. Ponieważ temat jest cały czas aktualny, to dorzucę swoją opinię. Moim zdaniem tytułowa kwestia jest różnie parafrazowana i interpretowana, dlatego tak wiele wokół niej nieporozumień. Zawsze odbierałem to jako „trader nie zarabia na szkoleniach z tradeowania”, tak jak Slash nie robi kursów gry na gitarze :-). Zarabianie na czym innym niż trading nie stoi oczywiście z nim w sprzecznośći. Pytanie tylko, po co zarabiać na czym innym, skoro to dzięki tradingowi i własnej, unikalnej metodzie inwestowania staliśmy się miliarderami?
Podejrzewam, że jak ktoś stał się miliarderem to pewnie nie robi nic poza tym (o ile cokolwiek jeszcze robi). Ale osobiście nie znam żadnego miliardera, który by na rynku zarobił swój majątek. Za to spójrzmy na to z innej strony: robisz na rynku średnio miesięcznie koło 10 tysięcy. Mówię średnio, bo wiadomo, są różne miesiące. I teraz za szkolenie jesteś w stanie wyciągnąć na czysto np kolejne 5 tysięcy. Czy nie warto?
Dwa, mówisz tylko o szkoleniach. Czy to, że mam jakieś przychody np z nieruchomości jest złe, niewłaściwe, sprawia że przestaję być traderem?
Bycie traderem i osiąganie przychodów z nieruchomości, szkoleń, czy jakichkolwiek innych źródeł jest czymś normalnym, pełna zgoda. Mnie się rozchodzi tylko o to, żeby szkolenie z Twojego przykładu nazywało się powiedzmy „Jak zarabiać 10 tysięcy miesięcznie na tradingu”. Nie mam żadnego problemu z tym, że ludzie robią szkolenia, nawet drogie, a inni je kupują. Potencjalnym problemem może być po prostu wiarygodność szkolących. Wracając do mojego przykładu – jakby Slash zorganizował kurs gry na gitarze, to nikt z uczestników nie powiedziałby: pokaż, czy umiesz grać 🙂